Towarzyszył temu wyraźny grymas na jego twarzy, wyrażający niechęć do ponoszenia dodatkowych kosztów związanych z uprawą. Zdziwiła mnie tylko szerokość owej maszyny, gdyż mówił o 6 metrach, przy czym nie byłem sobie w stanie wyobrazić, jak z sześciometrowym pługiem, na ciężkiej ziemi poradzi sobie ciągnik o mocy 245 KM.

Travis zabrał mnie, aby mi pokazać omawianą maszynę. Moim oczom ukazała się maszyna faktycznie o szerokości 6 m, ale zdecydowanie nie przypominała pługa. Była to brona talerzowa zawieszana na kołach, bez żadnego wału. W dodatku była ona mocno zarośnięta przez chwasty, co dobitnie potwierdza iż po prostu nie jest używana.

Okazało się, że w lokalnym znaczeniu angielskie słowo „plow” wcale nie oznacza pług, a po prostu maszynę uprawową. Postanowiłem pokazać mu mój pług obracalny czteroskibowy. Bardzo dokładnie obejrzał zdjęcie i z bezradnością odpowiedział, że nigdy nie widział takiej maszyny. Zdjęcie pokazałem także Rickowi, ten z kolei stwierdził, że widział taki pług kiedyś podczas wakacji w Kanadzie. W Teksasie obaj farmerzy takiej maszyny nigdy nie widzieli.

Byli zdziwieni, że w Polsce jest to podstawowa maszyna we właściwie każdym gospodarstwie. Uznali, że taki sposób uprawy musi wymagać olbrzymiej mocy, ogromnych kosztów samego zabiegu i mnóstwa czasu. Przy ich dochodowości, taki zabieg uczyniłby ich produkcję zdecydowanie mniej opłacalną. Dodatkowo nie sprawdziłby się on w warunkach teksańskich ze względu na dodatkowe przesuszanie, i tak już suchej ziemi.