Coraz więcej rolników podejmuje próby konstruowania własnych maszyn do uprawy bezorkowej. Jak podejść do tego zagadnienia oraz jakich błędów unikać, planując zbudowanie własnej maszyny?
Andrzej Suszek, rolnik z woj. lubelskiego od ponad 10 lat uprawia glebę przy pomocy własnoręcznie skonstruowanych maszyn. Podczas sesji "Bez Pługa" podzielił się swoimi doświadczeniami z rolnikami.
Bezorka receptą na erozję
W gospodarstwie Andrzeja Suszka dominują gleby lessowe o pagórkowatej rzeźbie terenu. Ich podstawowym problemem była postępująca erozja wietrzna oraz wodna, która w czasie intensywnych zjawisk atmosferycznych (wiatru, opadów deszczu) powodowała wymywanie i wywiewanie uprawionej gleby oraz wysianych nawozów. Zdaniem rolnika, w czasie obfitych opadów deszczu z międzyrzędzi buraków potrafiło ubyć ziemi na głębokość uprawy!
Pierwszą próbą rozwiązania problemów erozji był siew międzyplonów, które niszczone były dopiero na wiosnę. Niestety takie działanie nie dawało satysfakcjonujących rezultatów, dlatego też kolejnym krokiem była rezygnacja z uprawy płużnej.
Pierwsze koty za płoty
W odejściu od pługa miał pomóc gruber własnej konstrukcji, wzorowany na maszynie Unia Kos. Jak się jednak okazało, uprawa całopowierzchniowa kultywatorem wciąż wymagała dużo energii a dodatkowo w dalszym ciągu niszczyła strukturę gleby. Jasnym było, iż należy szukać innego rozwiązania i to właśnie wtedy pojawił się pomysł na zastosowanie technologii strip-till.
Początki uprawy pasowej
Rolnik przymierzając się do zmiany technologii uprawy zauważył, że obecne wówczas rozwiązania na rynku po pierwsze były drogie, a więc z perspektywy gospodarstwa o powierzchni 20 ha całkowicie nieopłacalne.
Co więcej, konstrukcja ówcześnie oferowanych maszyn była bardzo skomplikowana, a tym samym jej odtworzenie w warunkach domowych byłoby ekstremalnie trudne. Z tego powodu rolnik postanowił usuwać kolejne elementy i w efekcie powstał mini głębosz z wałem.
Maszyna z przodu wyposażona jest w 6 zębów, które spulchniają ziemię na głębokość do 30 cm. Ich rozmieszczenie co 45 cm odpowiada rozstawowi rzędów buraków. Za sekcją uprawową znajduje się wał kołeczkowy oraz popularny siewnik „poznaniak” z lat 80’. Tym zestawem może być wysiewany rzepak, buraki cukrowe oraz zboże, gdy zamontowane zostaną wszystkie redlice wysiewające.
Największe problemy
Jak podkreślał konstruktor, największym wyzwaniem był dobór odpowiednich łap, do warunków panujących na polu. W pierwotnej wersji zastosowano kroje tarczowe przed zębami, co jednak nie sprawdzało się w dużej ilości resztek pożniwnych.
Kolejna redlica również nie satysfakcjonowała rolnika, gdyż po przejeździe gleba wyglądała jak po sadzeniu ziemniaków. Dopiero trzecia wersja łapy oraz znaczne zmniejszenie prędkości roboczej pozwoliło na uzyskanie optymalnych efektów pracy.
Dalsze modernizacje
Jak to zwykle bywa z tego typu projektami, są one nieustannie ulepszane. Podobnie było i w tym przypadku, gdzie farmer zastosował inne koła dogniatające, większy docisk redlic a same zęby zostały rozmieszczone w dwóch rzędach. Ta ostatnia modyfikacja miała za zadanie poprawić przepływ dużej ilości słomy przez maszynę.
Co ciekawe, zdaniem konstruktora koszt takiej maszyny jest niewielki, gdyż części w całości pochodzą z innych maszyn, po prostu są ze sobą połączone w inny sposób.
Rady dla innych
Pan Andrzej Suszek chętnie dzieli się radami z osobami, które chcą podążać jego śladem, konstruując własne maszyny do uprawy pasowej.
– Po pierwsze należy nie bać się porażki, a te z pewnością będą się pojawiały, gdyż w tym zakresie nie ma rozwiązań uniwersalnych, które można bezkrytycznie zaadoptować z innych gospodarstw – podkreśla rolnik.
Najlepszym pomysłem jest po prostu testowanie różnych rozwiązań i obserwowanie efektów, gdyż to, co sprawdza się w innym przypadku, może nie sprawdzić się u nas.
W najbliższej przyszłości konstruktor planuje zająć się tematem nawożenia wgłębnego fosforem. O dalszych efektach pracy z pewnością będziemy Was informować!